- Poczekaj tu chwilę. - powiedziałem do San gdy do moich uszu dobiegł czyiś głos. Nie byłem pewnien ale zdawało mi się, że dochodził on od strony rzeki i wołał coś jakby "pomocy". Podbiegłem do rzeki i spojrzałem w stronę w którą biegł jej nurt. Zobaczyłem coś jakby łapę. Niepewny co lub kto to jest pobiegłem natychmiast w tamtą stronę. Gdy byłęm już bliżej zauważyłem, że jest to Roun. Był nieprzytomny co trochę utrudniało sprawę. Prubowałem dosięgnąc Rouna ale była za daleko a skały przy brzegu były śliskie od wody. Po chwili przed sobą zobaczyłem duży obalony pień, nie mam pojęcia skąd się tam wziął ale jakby spadł mi z nieba. Wyprzedziłem Rouna i wbiegłem na pień. Gdy samiec był już wystarczająco blisko złapałem go za futro. Nurt rzeki był bardzo silny co utrudniało utrzymanie psa. Ostatkiem sił dociągnąłem Rouna do brzegu. Wyglądało na to, że nałykał się wody. Nie wiedziałęm jak ma mu pomóc więc wziąłem go na grzbiet i postanowiłęm zanieśc do jednego z lekarzy. W połowie drogi Roun nagle zaczął się krztusić. Położyłem go na ziemi. Nie miałem pojęcia co robić w takich sytuacjach. Pies otworzył oczy nadal kasłając.
- Roun nic ci nie jest? - zapytałem szybko
<Roun? W porząku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz